niedziela, 28 lipca 2013

67




   Obudziło mnie głośne pukanie do drzwi. Biorąc pod uwagę fakt, że przez pierwsze kilka minut myślałam, że to nadal sen, ktoś był bardzo wytrwały. „Jak szkoda, że te starania najwyraźniej działają wybiórczo” uśmiechnęłam się, słysząc równomierny oddech mojego chłopaka. Leżałam wtulona w gorące ciało Louisa i zastanawiałam się, czy powinnam go obudzić...
   - Co tak im walisz w te drzwi? – usłyszałam zaspany głos Harry’ego. – Daj im pospać...
   - Paul kazał ich obudzić... – okazało się, że to Niall był tym wytrwałym osobnikiem. – Bez nich nie będzie śniadania... – jęknął i to przesądziło sprawę.
   - A nie możesz po prostu wejść i ich obudzić? – zapytał Harry.
   - No wiesz... Jeszcze mi życie miłe... – zachichotałam, słysząc ton głosu przyjaciela.
   - Lou? – odezwałam się cicho i spróbowałam wydostać spod silnych ramion chłopaka. – Musimy wstać... – pukanie wciąż nie ustawało.
   - Jeszcze pięć minut... – zamruczał z ustami przy moim karku i tylko mocniej mnie do siebie przyciągnął.
   - W pięć minut Niall może umrzeć z głodu... – zaśmiałam się cicho, drżąc pod wpływem jego dotyku. – Nie możemy do tego dopuścić?
   - Co? – rozluźnił uścisk i mogłam obrócić się do niego przodem. – Dzień dobry – mruknął i złożył szybkiego buziaka na moich ustach. – Co jest? Kto się tak dobija?
   - Niall – uśmiechnęłam się. – I coś mi się wydaje, że nie przestanie, dopóki nie wstaniemy...
   - Horan! Przestań walić w te drzwi! – zawołał Lou, przewracając się z jękiem na plecy. Pukanie ustało.
   - Katy? Lou? Musicie wstać... – głos przyjaciela był wręcz błagalny. – Umieram z głodu... – powiedział płaczliwym głosem. – Wszyscy umieramy. Choć akurat niektórzy z powodu kaca...
   - Dlaczego on po prostu nie zejdzie na dół? – westchnął Louis. – A ty gdzie? – złapał mnie w pasie, gdy próbowałam się podnieść. – Ukradłaś mi koszulkę...
   - Sam mi ją dałeś do spania – zaśmiałam się.
   - Nie przypominam sobie – poczułam jego dłonie na biodrach. – Chyba po prostu musisz mi ją oddać. Teraz... – zrobiło mi się gorąco na samą myśl.
   - Louis! – odezwał się Harry. – Masz dokładnie pięć sekund, by schować małego w spodniach i wchodzimy do środka... – zaśmiałam się, słysząc zestaw epitetów, którymi obdarzył pod nosem przyjaciela.
   - Chyba jednak zostaniesz w tej koszulce – westchnął. – Ale odbiję to sobie później...
   - Jezuuu... – jęknął Harry, otwierając drzwi. – Wy jeszcze w łóżku? Ile można spać?
   - Czy to retoryczne pytanie? – Lou nawet nie drgnął. – Mogę ci pokazać...
   - Już ty mu lepiej nic nie pokazuj – przerwał Niall, siadając na brzegu łóżka. – Paul powiedział, że mamy się mu nie pokazywać na oczy bez was... – jęknął.
   - A co nas taki zaszczyt spotkał? – zaśmiał się Louis, a po chwili jęknął z bólu, gdy Harry postanowił się wcisnąć między nas. „Przynajmniej mogę iść do łazienki” uśmiechnęłam się i czym prędzej czmychnęłam z sypialni.
   - Trochę wczoraj zabalowaliśmy... – usłyszałam jeszcze wyjaśnienie Liama. Reszta utonęła wraz z odkręconym prysznicem.
   Pół godziny później, popędzani przez Nialla, kierowaliśmy się do restauracji. Sądząc po tym, że dwaj panowie byli bardzo milczący wnioskuję, że wczorajszy wypad im się udał.
   - A oto i moje gwiazdy! – Paul wydawał się być w zaskakująco dobrym humorze. – Jednak czasami potraficie słuchać... Kto by pomyślał... – usłyszałam kilka marudzących pod nosem głosów i chciało mi się wręcz parsknąć ze śmiechu. – Klucze, poproszę. Idę sprawdzić pokoje i nie radzę wam stąd wychodzić...
   - Co mu zrobiliście? – zapytał Louis, prowadząc mnie do stolika i pomagając usiąść.
   - Tak jakby późno wróciliśmy... – mruknął Liam i opadł na krzesło obok mnie.
   - Dokładnie – usłyszałam cierpiący głos Zayna. „Coś mi się wydaje, że nie tylko o godzinę tu chodzi...” uśmiechnęłam się.
   - Jest szwedzki stół! – oznajmił Niall radośnie i mogłabym przysiąc, że pewnie mu się oczy zaświeciły. – Tyle jedzeniaaa... – „I już go nie ma” zaśmiałam się, słysząc jak pogania Harry’ego.
   - Na co masz ochotę kochanie?
   - Byle nic na słodko – uśmiechnęłam się. – Wprawdzie nie mamy daleko, ale wolałabym dojechać bez żadnych problemów z żołądkiem...
   - Boże... – jęknął Liam. – Nie przypominaj mi o problemach z żołądkiem...
   - To zaraz coś ci przyniosę... – poczułam wargi Lou we włosach. Miałam wrażenie, że jakoś dziwnie odwlekał to pójście po śniadanie. A może tylko mi się wydawało, w końcu te jego zawahanie nie trwało dłużej niż kilka sekund. Usłyszałam ciężkie westchnienie Zayna. „Czyżby to o niego chodziło?
   - Liam... – powiedziałam cicho. – Wiem, że nie masz siły, ale czy mógłbyś pójść powiedzieć Louisowi, żeby mi wziął herbatę?
   - Jasne... – przyjaciel od razu się podniósł. – Nie ma sprawy.
   - Dziękuję. – Przeczucie mnie nie myliło. Atmosfera przy stole zrobiła się co najmniej dziwna. I jakkolwiek to słowo niczego konkretnie nie określa, to czułam jakby właśnie ktoś postawił ścianę między mną a chłopakiem siedzącym naprzeciwko. – Czy ta wasza ostatnia kłótnia z Louisem sprawiła, że i na mnie się gniewasz?
   - Proszę? – ucieszyłam się, słysząc ton jego głosu. Jego oburzenie było szczere. – Oczywiście, że się na ciebie nie gniewam. Skąd w ogóle ten pomysł? – wzruszyłam ramionami. – I nie pokłóciłem się z Louisem...
   - Nie, wy tylko się pobiliście – sprostowałam.
   - Wyjaśniliśmy sobie kilka rzeczy, a że obaj byliśmy pijani, to skończyło się to tak, a nie inaczej – powiedział pod nosem. – Wciąż jesteśmy przyjaciółmi...
   - Którzy najwyraźniej mają właśnie ciche dni – dodałam. – Czy prawdą jest to, co mówi Harry? Lou złamał rękę na twojej głowie? Nic ci się nie stało?
   - Jak mówi Styles, mam twardy łeb – westchnął Zayn. – A Louis...
   - Wcale nie złamałem ręki – usłyszałam cichy głos mojego chłopaka. – Dlaczego wszyscy w kółko to powtarzają? – usiadł obok mnie i momentalnie owiał mnie smakowity zapach.
   - Pewnie dlatego, że to prawda – parsknął Niall.
   - Gówno prawda... – mruknął pod nosem Louis, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Czasami naprawdę był uparty jak dziecko.




   Najedzeni, czekaliśmy na Paula. „No prawie najedzeni...” spojrzałem na Nialla, który jeszcze kończył pochłanianie tego, co miał na talerzu. „Zagadka dnia: widząc trzy talerze na stole, ile osób jadło śniadanie? Trzy lub Horan” zaśmiałem się ze swoich myśli. „Mdli mnie na sam widok...” przeniosłem wzrok na Kate, która siedziała cierpliwie, bawiąc się kolorowym swetrem, który trzymała na kolanach.
   - Boże, ile jeszcze? – jęknął Zayn, podnosząc się z miejsca. – Muszę zapalić...
   - Nigdzie nie idziesz – Harry pociągnął go za pasek z powrotem na krzesło. – Kazał czekać, to czekamy. Nie podpadnę mu dzisiaj...
   - Boisz się, że cię nie puści do Alex? – Liam posłał mu rozbawione spojrzenie. – Skoro zgodził się na ich wyjazd do Doncaster, to i tobie się zgodzi...
   - Już się zgodził, ale to nie znaczy, że nie może zmienić zdania, gdy go znów czymś wkurzymy. Więc powtarzam – znów pociągnął Malika na krzesło. – Siadaj na dupie. Czekasz z nami.
   - Spokojna twoja rozczochrana... – zaśmiał się Niall. – Właśnie przyszedł – spojrzałem w kierunku drzwi. Paul wydawał się szczerze zaskoczony.
   - Normalnie zaczynam myśleć, że ktoś was podmienił w nocy... – parsknął. – Ale nie do końca – rzucił w Nialla koszulką.
   - Ups... – Horan posłał mu przepraszające spojrzenie. – Sorry, musiałem jej nie zauważyć...
   - Co ty nie powiesz... – zaśmiał się Paul. – Harry – spojrzał na przyjaciela. – Samochód już na ciebie czeka. Jedziesz z Andym. I widzę was z powrotem najpóźniej jutro o dziesiątej. Zrozumiano?
   - Jasne – Styles wyszczerzył zęby w uśmiechu i zerwał się na równe nogi. – To na razie – machnął nam i uściskał Kate. – Pa, Mała. Pozdrowię Alex od ciebie.
   - Koniecznie... – uśmiechnęła się.
   - Ucałuj ją od nas wszystkich – powiedziałem, puszczając mu oczko.
   - To macie jak w banku! – krzyknął, wychodząc.
   - Normalnie zawinął się w trzy sekundy – parsknął Niall. – Wy mi nie chcecie wierzyć, ale ja wam mówię... Tam coś się dzieje między nimi... Wspomnicie moje słowa...
   - No przecież już się przyznał – jęknął Liam.
   - Serio? – Horan wyglądał na zaskoczonego. – W sensie, są razem?
   - Chyba wciąż nad tym pracują... – dodał Zayn.
   - Gotowi? – Paul przypomniał o swojej obecności. – Kate? Lou? Wasz samochód też czeka. Gdybyście mieli nie wrócić na noc, to zadzwońcie – pokiwałem mu głową. – Chciałbym, by jeszcze Robbie pojechał z wami... – menadżer czekał na reakcję Kate, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało, bo w odpowiedzi posłała mu delikatny uśmiech. – A reszta do autokaru. Zayn, pojedziesz do domu już z Leeds. Może być?
   - Jasne... – wzruszył ramionami i pierwszy ruszył do drzwi.
   - Wygląda na to, Liam, że mamy dziś randkę – Niall wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zaszalejemy sobie?
   - Byle nie tak jak wczoraj – wtrącił się Paul, wskazując mi czarny samochód. Robbie już siedział na kółkiem.
   - Bawcie się dobrze – Liam posłał mi wiele mówiące spojrzenie. – I uważajcie na siebie... – dodał bezgłośnie. Kiwnąłem mu głową na znak, że zrozumiałem.
   Przy akompaniamencie ogłuszających pisków fanów, ładowaliśmy się do naszych pojazdów. John zajął miejsce obok kierowcy. Wsiedliśmy z Kate do środka i dopiero wtedy Mark zajął miejsce za nami.
   - Duży ten samochód... – usłyszałem cichy głos Kate.
   - Taki, jakim zazwyczaj się przemieszczaliśmy – wyjaśniłem. – Przynajmniej mamy sporo miejsca, by rozprostować nogi...
   - To rzeczywiście plus – uśmiechnęła się, opierając o mój bok. Uniosła głowę do góry i miałem wrażenie, że chce o coś zapytać, ale ostatecznie nic nie powiedziała, tylko wtuliła się we mnie bardziej.
   - Powiedz, co chciałaś...
   - Nie... – pokręciła głową. – To nic...
   - No mów... – namawiałem ciekawy, co też jej chodzi po głowie. Słysząc jej westchnienie wiedziałem, że zaraz się dowiem.
   - Długo będziesz się gniewać z Zaynem? – zapytała cicho, a ja cały się spiąłem na te słowa. „Ona to czuje, idioto!” przywołałem siebie do porządku.
   - Nie gniewamy się... – powiedziałem pod nosem, sam w to nie wierząc.
   - Wprawdzie nie wiem, o co wam poszło i prosiłeś bym na razie o nic nie pytała, ale... – przygryzła wargę i posłała mi niepewne „spojrzenie”.
   - Ale... – zachęciłem, by mówiła dalej.
   - Jest moim przyjacielem – powiedziała. – A mam wrażenie, że przez tą całą sprawę nie chce już ze mną nawet rozmawiać... – westchnęła. – To przeze mnie się pokłóciliście?
   - Oczywiście, że nie! – zaprotestowałem. – Co ty opowiadasz? I wcale się nie pokłóciliśmy... – sprostowałem. – Po prostu za dużo wypiliśmy...
   - Zayn też tak mówi, ale to nie może być tylko to... – splotła nasze palce razem. – Od tamtego dnia zachowujecie się dziwnie, a on praktycznie ze mną nie rozmawia...
   Nie wiedziałem co powiedzieć. Wcześniej byłem wściekły, gdy zauważyłem, że Liam zostawił ich samych przy stoliku. W ogóle wydawało mi się, że Zayn ma w dupie, to co mu nagadałem. A teraz dowiaduję się, że stosował się do tych, jak się okazało głupich, zakazów i jedyne do czego one doprowadziły, to sprawienie przykrości Kate. „Boże, jestem takim debilem...” odetchnąłem głęboko. Przecież wiedziałem jak długo zajęło mu przekonanie do siebie Kate. Najdłużej ze wszystkich. Uratował jej życie. „Tobie też...” nie mogło się powstrzymać moje drugie ja. „Uratował nam życie...” poprawiłem się. Nie byłem ślepy, zauważałem te drobne gesty sympatii między nimi. „I zawsze to Kate je inicjowała...” musiałem przyznać uczciwie. „Za to jak on już postanowił, to raz a dobrze...” rozległo się w mojej głowie.
   - Lou? – zapatrzyłem się w te niesamowite oczy. – Czy zrobiłam coś nie tak?
   - Nic nie zrobiłaś, kochanie – przytuliłem ją mocno i oparłem policzek w jej włosach. – To ja jestem idiotą... – przyznałem zgodnie z prawdą. – Porozmawiam z nim jutro i wszystko naprawię. Wszystko będzie dobrze... – ucałowałem ją delikatnie. „Przynajmniej taką mam nadzieję...




   - No ile jeszcze? – mimo iż powoli wkurzałem Andy’ego tym pytaniem, to nie mogłem się powstrzymać, by go nie zadać.
   - Jakieś dwie minuty krócej, niż kiedy pytałeś ostatnio – powiedział, ciężko wzdychając. – Śpieszysz się, jakbyś na własny ślub pędził...
   - Bardzo śmiesznie – mruknąłem, zaplatając ramiona na piersi. – Powiedziałeś półtorej godziny, a jedziemy już...
   - Godzinę i dziesięć minut – dokończył za mnie. – Ta dziewczyna naprawdę zawróciła ci w głowie, dzieciaku...
   - Nie rozumiem dlaczego ja nie mogłem prowadzić – udałem, że nie słyszałem jego komentarza. „Ani tym bardziej tego, że nazwał mnie dzieciakiem. Też coś...
   - To proste – uśmiechnął się pod nosem. – Chcę jeszcze pożyć.
   - Jakiś ty zabawnyyy...
   - Wiem – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – I to tylko jedna z moich zalet... – prychnąłem na te słowa. – A drugą jest to, że jestem piekielnie dobrym kierowcą, którego nie wyprowadzisz z równowagi swoim marudzeniem. Więc bądź tak dobry i zrelaksuj się. Nie wiem... Poklikaj  na komórce, posłuchaj muzyki... Cokolwiek, tylko przestań w końcu zrzędzić jak stara baba... – po takich słowach mogłem tylko się zamknąć. „Kto tu dla kogo pracuje?” ostatnie słowo musiało należeć do mnie. „Co z tego, że nie wypowiedziałem go na głos..
   Jakimś cudem, gdy już się zamknąłem, podróż zleciała szybko. Nim się obejrzałem, wkraczaliśmy do szpitala i przez cały czas czułem na plecach rozbawione spojrzenie Andy’ego. Poza tym małym szczegółem, czułem się tu jak w domu. „Jakkolwiek dziwnie to brzmi...” Pomachałem przyjaźnie pielęgniarkom i skierowałem się prosto do pokoju Alex. Uśmiechnąłem się na widok policjanta, siedzącego na krześle przy drzwiach. „Trzy razy zdążyłbym mu przywalić w łeb, zanim by mnie zauważył...” westchnąłem. „Już niedługo...” przypomniałem sobie w myślach. I ruszyłem do drzwi.
   - Nie możesz wejść, Harry – odezwał się, nawet nie podnosząc głowy znad krzyżówki, którą rozwiązywał.
   - Niby dlaczego? – spojrzałem na niego zdziwiony. „Następny, który będzie mi mówił, co mam robić...
   - Jest u niej lekarz – powiedział spokojnie i wskazał na wolne krzesła obok siebie. – Musicie zaczekać.
   - Coś się stało? – włosy zjeżyły mi się na plecach i poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku. „Boże...
   - Nic mi o tym nie wiadomo – uśmiechnął się. – Zwykły obchód... – usiadłem obok i odetchnąłem z ulgą. „Osiwieję przez tą babę...” – Największy port morski we Włoszech? – zapytał. – Pięć liter...
   - Genua – odezwał się Andy, a ja spojrzałem na niego, jakby mu właśnie trzecie oko wyrosło. „Czy jeszcze czegoś o nim nie wiem?


   Streściłem Alex wszystko to, co się u nas działo ostatnio i przysięgam, że gdyby nie to, że ma nogę podczepioną do sufitu, to właśnie byłaby w połowie drogi do Kate.
   - Jak to możliwe? – spojrzała na mnie i tym razem chyba czekała na odpowiedź. – Jak mogliście go nie poznać? Jakim cudem podszedł tak blisko? A w ogóle to jak się tam dostał? Nie trzeba mieć specjalnych zaproszeń? – „A jednak nie tak do końca z tym czekaniem...” – No powiedz coś w końcu!
   - Czekam aż dasz mi dojść do słowa... – popatrzyłem na nią wymownie. – Jak na razie rzucałaś pytaniami niczym karabin maszynowy.
   - No, ale już możesz mówić...
   - Tak naprawdę, to nie jesteśmy tak do końca przekonani, że on tam był – opowiedziałem jej o nagraniach i spostrzeżeniach policji. – Tylko to, że Kate jest święcie przekonana, iż to był jego głos trochę nam nie pasuje...
   - Ona by go z nikim nie pomyliła... – powiedziała, wciąż rozmyślając nad ta sytuacją.
   - Wiemy... – westchnąłem. – Wierz mi, nic jej się nie stanie. Paul wzmocnił ochronę. Współpracujemy z policją i przede wszystkim jesteśmy ostrożni. I jakkolwiek beznadziejnie to brzmi w tym momencie, to będzie dobrze...
   - A jak Kate się czuje? Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś tym zdjęciem... – w końcu mogłem zobaczyć jej uśmiech, choć jeszcze nie sięgał oczu.
   - Sam bylem zaskoczony – przyznałem. – Jay jest nieobliczalna i najwyraźniej uwielbia robić Louisowi niespodzianki. Przynajmniej tym razem nie przyłapała ich in flagranti – parsknąłem.
   - Tym razem? Nie wierzę – zaśmiała się. – Już jej się to zdarzyło?
   - Nie aż tak całkiem, wiesz... – poruszałem komicznie brwiami. – Ale Louis właśnie zamierzał schrupać Kate na śniadanie. Gdy Tomlinsonowie wpadli do kuchni, akurat ją obmacywał na blacie...
   - Ale numer – roześmiała się i teraz to był prawdziwy uśmiech. Jej oczy świeciły złotym blaskiem. – Masz więcej takich newsów, Styles?
   - By to tylko... – pokazałem jej kilka zdjęć, które skopiowałem od Nialla z telefonu. „Czasami dobrze mieć przyjaciela, który z taką pasją wszystko fotografuje...” Zachwycała się każdym kolejnym, nie mogąc wyjść z podziwu, jak Kate jest na nich szczęśliwa. „I zakochana...” – Tylko mi tu nie rycz...
   - No wiesz co – przewróciła oczami. – A swoja drogą, dlaczego dopiero teraz oglądam te zdjęcia? Nie mogłeś mi ich wcześniej wysłać?
   - Trzeba było sobie założyć te konta, o których ci mówiłem, to oglądałabyś je sobie na bieżąco – przerzuciłem piłeczkę na jej stronę. „Czy to rumieniec?
   - Kiedy ja nie mam zielonego pojęcia o czym ty do mnie mówisz... – przyznała w końcu.
   - Daj ten telefon – westchnąłem. „I oczywiście Liam miał rację... Jak zawsze.” Patrzyłem jak przeszukuje pościel. – Boże, ty naprawdę trzymasz go w majtkach – zaśmiałem się.
   - Oczywiście – parsknęła. – I obowiązkowo na włączonych wibracjach... Wiesz jakie to przyjemne?
   - Znam lepsze sposoby, by było przyjemnie... – puściłem jej oczko.
   - No nie wiem – w końcu znalazła telefon i mi go podała. – Te wibracje naprawdę są niesamowite...
   - A ja mam bardzo zwinne paluszki... – zamruczałem, zakładając jej konto na Instagramie i gdzie tam jeszcze potrzeba...
   - Ja też – parsknęła. – Nie żebym się chwaliła...
   - Mógłbym potraktować to jako wyzwanie... – powiedziałem cicho, a słysząc jej przyspieszony oddech wiedziałem, że nie tylko mi robi się gorąco. – I muszę przyznać, że nawet gdyby okazało się, że moje są sprawniejsze, to i tak byłabyś zwycięzcą – spojrzałem na nią znad telefonu. – W pewnym sensie...
   - Nie wierzę, że prowadzimy tą rozmowę – wyszeptała. – Lepiej przestańmy, póki jeszcze masz miejsce w spodniach...
   - A skąd pomysł, że mam? – puściłem jej oczko, dodając jej kolejnych obserwowanych.
   - Ty naprawdę jesteś zboczony – parsknęła, uśmiechając się szeroko i opadając ciężko na poduszki. Z przyjemnością zawiesiłem wzrok na jej piersiach, unoszących się z każdym oddechem. – I nie gap się na moje cycki – „Przyłapany..” uśmiechnąłem się pod nosem.
   - Jestem wyposzczony – przyznałem. – To czekanie na ciebie jest cholernie frustrujące...
   - Uważaj, bo ci uwierzę – parsknęła. – Wyposzczony? Z tym tabunem fanek gotowych wskoczyć ci do łóżka?
   - Tak się składa, że ostatnio tylko z jedną wskoczyłem do łóżka – uśmiechnąłem się , odkładając komórkę. – A raczej próbowałem. Niestety łóżko tego nie wytrzymało...
   - Nawet mi nie przypominaj – zaśmiała się. – Po tamtym napadzie głupawki, wszystko mnie bolało jeszcze przez tydzień...
   - No popatrz, a mówią, że śmiech to zdrowie – zapatrzyłem się na jej rozciągnięte w uśmiechu wargi. – A swoją drogą, to chyba mniej cię boli niż ostatnio...
   - Szwy się w końcu zaczęły zrastać... – powiedziała, oblizując usta w jakiś taki dziwnie erotyczny sposób. „A może tylko mi się wydaje?” – Nareszcie, bo nawet kichnąć sobie nie mogłam...
   - W końcu dobra wiadomość – ucieszyłem się.
   - Tak... – przygryzła wargę i już wiedziałem, że z tym wyposzczeniem, to nie przesadzałem. – A co do tego wyjazdu... – zaczęła.
   - Nie mam zamiaru o tym znowu dyskutować – powiedziałem szybko. – Wszystko już postanowione. No chyba, że chcesz mi podać listę rzeczy, które jeszcze mam ci spakować...
   - Jeszcze? – spojrzała na mnie, mrużąc oczy w skupieniu. – Co dokładnie wziąłeś z mojego domu? Coś więcej niż to? – zatoczyła ręką okrąg, wskazując rzeczy, które przywiozłem jej ostatnio do szpitala. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Zabiję cię, Styles!
   - No co się rzucasz – próbowałem grać urażonego, ale raczej mi to nie wyszło. – Powinnaś mi dziękować, że sąsiadka nie zdążyła ci zajrzeć do szuflady z bielizną...
   - Grzebałeś mi w majtkach? – uniosła się na łokciach, a na jej policzkach zakwitł cudny rumieniec. „No kto by pomyślał...
   - Chciałbym... – parsknąłem, ale myślałem zdecydowanie o czymś innym.
   - Bądź przez chwilę poważny, Styles – jęknęła.
   - Nie mogę być poważny, kiedy gadamy o grzebaniu w twoich majtkach – śmiałem się już na całego. – Czy ty wiesz, co się właśnie dzieje w mojej biednej głowie?
   - Hula przeciąg, bo tak w niej pusto? – zapytała, wciąż czerwona na twarzy, a ja tylko bardziej zacząłem się śmiać. – Jesteś psychiczny... Idź się leczyć.
   - Ale tylko, jeśli położą mnie z tobą w pokoju – nie mogłem przestać się śmiać. – A co do tych twoich majtek... – wziąłem głęboki oddech. I jeszcze jeden. I jeszcze...
   - No wykrztusisz to w końcu, czy mam poczekać aż dojdziesz? – przewróciła oczami i opadła na poduszki, ale udało mi się zauważyć ten mały uśmieszek na jej twarzy.
   - Dojdę tylko razem z tobą, skarbie – posłałem jej całusa. – I to już niedługo, mam nadzieję... A twoje majtki zostały ładnie zapakowane i czekają już pewnie na twój przyjazd – zauważyłem, że przygryza wargę. „Czyżby próbowała się nie śmiać?” – Oczywiście z kilkoma innymi drobiazgami. Sam pakowałem...
   - Tego się niestety obawiałam... – westchnęła, nakrywając oczy dłonią.
   - No chyba nie będziesz mi się tu mazać, co? – podniosłem się i przysiadłem na brzegu łóżka. – To przecież nic takiego...
   - Zamknij się, Styles – mruknęła. „Coś mi się wydaje, że to nie reakcja na moje dobre serce...” Jej mina do najweselszych nie należała, ale w oczach miała ten złocisty błysk. „Mógłbym w nie patrzeć godzinami...” Niby też brązowe, ale takie inne niż te niesamowite i trudne do opisania oczy Kate. W tych nie było żadnej tajemnicy. Wszystko było podane jak na dłoni. „I nie nazywam się Harry Edward Styles, jeżeli ona właśnie nie myśli o tym samym, co ja...” uśmiechnąłem się pod nosem i pochyliłem się, by kolejny raz zakosztować tych cudnych warg. „Jak ja uwielbiam mieć rację...




   - No, nareszcie jesteście – mama przywitała nas od progu. – Gdzie wyście byli tyle czasu?
   - Pokazywaliśmy Kate miasto – zawołała Daisy, rzucając się mamie na szyję. – I byliśmy na placu zabaw, i w parku, i w szkole, i na lodach, i...
   - Daisy... – jęknęła Phoebe, zeskakując z pleców Marka, który służył jej za środek transportu.
   - Ups – mała wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Tego chyba miałam nie mówić...
   - Lody, tak? – Dan stał w drzwiach do ogrodu, ubrany w ten swój pocieszny fartuszek do grillowania. – To chyba nie macie już ochoty na hamburgery?
   - Hamburgery! – zawołały razem i pobiegły na zewnątrz.
   - Chyba jednak mają...
   - Naprawdę nie wiem, skąd one mają tyle energii – zaśmiała się Kate, opierając się o mnie. – Mnie ta wycieczka wykończyła, a one przez cały czas biegały jak szalone...
   - Geny Tomlinsonów – westchnął Dan. – Zamiast krwi mają napoje energetyczne... – zarobił kuksańca w bok. – Za co?
   - Z miłości... – uśmiechnąłem się, widząc mamę szczęśliwą. – Idźcie się odświeżyć, dzieci i zaraz przyjdźcie do nas. Kolacja już prawie gotowa i koniecznie muszę posłuchać o tym waszym zwiedzaniu... Panowie, zapraszam... Nie krępujcie się. Wiecie, gdzie co jest...
   Zaciągnąłem Kate do najbliższej łazienki i przyparłem ją do drzwi, jeszcze zanim przekręciłem w nich zamek. Zaśmiała się cicho i przygryzła dolną wargę. „Czyż mogłem jej nie uwolnić?” uśmiechnąłem się. „Louis, wybawca maltretowanych ust...” Musnąłem delikatnie jej wargi, po czym doszło do mnie, że już nie mam obok dziewczynek, ani ochrony, ani żadnych fanów i wpiłem się w nie, jakby od nich zależało moje życie.
   - Tego mi było trzeba... – wydyszałem, gdy w końcu palące płuca, zmusiły mnie do przerwania pocałunku. – Dlaczego ja nie wpadłem wcześniej na pomysł, by przekupić je lodami? Wrócilibyśmy wcześniej...
   - Pewnie dlatego, że tak jak one, wspaniale się bawiłeś, pokazując mi te wszystkie swoje ulubione miejsca... – uśmiechnęła się promiennie, obejmując mnie w pasie. – Jak bardzo złą dziewczyną będę, jeśli wygonię cię z łazienki?
   - Bardzo... – musnąłem jej usta. – Bardzo złą...
   - No i co ja teraz zrobię? – poczułem jej paluszki pod moją koszulką.
   - Hmmm... – udałem, że się zastanawiam. – Doprawdy nie wiem jak mi to wynagrodzisz. Nic mi nie przychodzi do głowy – kolejny raz musnąłem jej wargi. – Ale nie martw się, coś wymyślę – powiedziałem i oderwałem się od niej. „Co było wyjątkowo trudne...
   - Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz... – zauważyłem błysk w jej oczach i ledwo się powstrzymałem, przed ponownym przyparciem jej do drewnianej powierzchni. Zamiast tego, jak na dobrego chłopaka przystało, zaznajomiłem ją z łazienką i szybko z niej wyszedłem.


   Poczułem, że Kate zadrżała i mocniej wtuliła się w mój bok. I tak bardzo jak chciałbym sobie przypisywać te dreszcze, to wiedziałem, że nie tym razem...
   - Zimno ci, skarbie? – potarłem jej ramię, by je rozgrzać. – Miałaś sweterek, prawda?
   - Został w samochodzie... – powiedziała cicho.
   - Pójdę po niego – zaofiarował się Robbie. – I tak miałem iść zapalić...
   - Pójdę z panem – Lottie zerwała się z ławki. – Wezmę go dla Kate, a pan się spokojnie dotleni...
   - Z tym dotlenieniem, to całkiem niegłupi pomysł jest – John poszedł za nimi.
   - Mark, zmieścisz coś jeszcze? – Dan obracał kolejne pachnące kawałki na grillu.
   - Nie da rady... – ochroniarz jęknął, klepiąc się po brzuchu. – Zjadłem już chyba posiłki na cały tydzień...
   - Karkówka jest gotowa... – kusił Dan.
   - Kar... – Markowi aż się oczy zaświeciły. Dosłownie. Z takim zapałem podawał talerz, że szczerze wątpiłem w te jego przejedzenie. – To chętnie...
   - Kate? Lou? A wy?
   - Ja, dziękuję – zaśmiała się moja dziewczyna, jednocześnie ubierając sweter, który przyniosła Lottie. – Jestem tak objedzona, że rozważam właśnie zamienienie się spodniami z Louisem.
   - Nie wiem, czy bym na to poszedł, skarbie – podałem talerz Danowi. – W twoje spodnie nie wejdzie nikt powyżej dwunastego roku życia...
   - A zwłaszcza jego tyłek, by się nie zmieścił – Phoebe posłała mi szczerbaty uśmiech.
   - Oj, grabisz sobie w papierach, grabisz... – pogroziłem jej palcem. – Ja sobie to zapamiętam...
   - Oj, tam – uśmiechnęła się ta mała diablica. – Wszyscy wiedzą jaką masz dobrą pamięć... – bliźniaczki wybuchnęły śmiechem, a po chwili przyłączyli się wszyscy pozostali.
   - Powinienem się chyba obrazić, ale w tym też nie jestem za dobry, więc zostańmy przy tym... – przewróciłem oczami, ku ich uciesze. „Wcale się nie poddałem, po prostu nie chcę tego przeciągać...
   - Mamo! – rozległo się wołanie Lottie. Spojrzałem w okno na piętrze. – Widziałaś moje spodnie? Te zielone...
   - Są tam, gdzie się rozbierałaś! – odpowiedziała spokojnie mama.
   - A gdzie się rozbierałam?
   - No, mam nadzieję, że w domu, dziecko... – zaśmiała się mama, a zaraz po niej Kate. Zresztą chyba już wszyscy chichotali pod nosem.
   - Bardzo śmieszne! – zawołała jeszcze siostra i zamknęła z trzaskiem okno.
   - Kate, wiesz jak poderwać Liama? – odezwała się po chwili Fizzy.
   - Jej taka wiedza nie potrzebna – wtrąciłem się w trybie natychmiastowym.
   - Oj, kochanie – poczułem jej dłoń na udzie. – To może być przydatna informacja.
   - Wcale nie.
   - Ale my chcemy wiedzieć – zawołała Phoebe, wbijając mi łokieć w żebra, a Daisy solidarnie pokiwała głową. Mogłem tylko skapitulować. „Znowu? Jaki twardziel z ciebie...
   - Wystarczy go tylko zapytać... – powiedziała Fizzy.
   - A on ci powie, że nie ma czasu, bo jest bardzo zajęty... – wtrąciłem zadowolony. – Coś mi się widzi, że kiepskie te twoje metody...
   - Pewnie tak powie, ale od razu znajdzie chwilę, gdy zobaczy łzy w twoich oczach...
   - Gdyby nie Danielle, to mogłaby być prawda – odezwała się Kate. – On przecież nie znosi, gdy dziewczyna płacze...
   - Żaden facet tego nie znosi – powiedziałem. – Ale to nie znaczy, że umawia się z każdą beksą...
   - Nie znasz się – mruknęła Fizz, pokazując mi język. – I nie mówimy o każdym facecie, tylko o Liamie.
   - Właśnie, kochanie – Kate posłała mi znaczący uśmiech. – Nie znasz się...
   - A niech wam będzie... – „Która to już moja kapitulacja?
   - Dziewczynki, na was już chyba pora... – odezwała się mama, gdy już co po niektórzy zaczęli przysypiać. Reakcja była łatwa do przewidzenia. Zaczęły się jęki i błagania.
   - Ale tylko jak Kate z nami pójdzie – powiedziała w końcu Daisy, która przez cały wieczór nie odlepiła się ani na moment od mojej dziewczyny. – Bo mamy dla ciebie prezent...
   - Dla mnie? To w takim razie, pójdę z największą przyjemnością... – zacząłem się podnosić razem z nimi.
   - Ale ty nie – Phoebe popchnęła mnie z powrotem na huśtawkę. – Tylko Kate.
   - Ale...
   - Ja z nimi pójdę – odezwała się Lottie, domyślając się, co mnie martwi. – I przyprowadzę ci ją z powrotem – puściła mi oczko.
   - To ja też – Fizzy oczywiście nie mogła być gorsza. Odprowadziłem wzrokiem tą małą procesję. Bliźniaczki uwiesiły się po obu stronach Kate i prowadziły ją, jakby to była ich życiowa misja. Gdy zniknęły w środku, poczułem, że ktoś obejmuje mnie ramieniem.
   - Jak się czujesz, kochanie? – usłyszałem głos mamy tuż przy moim uchu.
   - Dobrze – uśmiechnąłem się, spoglądając na nią. Posłała mi spojrzenie mówiące, że nie z nią te numery. Westchnąłem ciężko. – Chwilami kompletnie bezsilny...




   - I jak? – odezwałam się, wychodząc z łazienki. – Może być?
   - Naprawdę pasuje? – Fizzy była autentycznie zdziwiona. – Nie sądziłam, że będzie...
   - Dziękuję za pożyczenie mi piżamy – uśmiechnęłam się. „Powinnam się martwić tym, że zmieściłam się w ubranie młodszej siostry Louisa?” – Jest strasznie wygodna i mięciutka w dotyku...
   - Wiem... – powiedziała dziewczynka, łapiąc mnie za rękę, na której miałam zawiązaną bransoletkę, własnoręcznie przez dziewczynki wykonaną.
   - Ślicznie w niej wyglądasz – odezwała się Lottie. Poczułam jej palce na plecach, gdy prowadziły mnie do sypialni. – Wprawdzie widać, że powinna być w innym rozmiarze, ale nie jest źle...
   - Nareszcie... – głos Louisa połączony był z okropnym skrzypieniem łóżka. – Co wy tam jakiś pokaz mody urządzałyście? Ile można się przebierać?
   - A co? Stęskniłeś się? – zaśmiała się Lottie.
   - A żebyś wiedziała – powiedział. – Wynocha do łóżek...
   - Patrzcie jak to mu się do spania śpieszy... – zaśmiała się dziewczynka, ale po uścisku na dobranoc, zniknęła z siostrą za drzwiami.
   - Wyglądasz... – usłyszałam, że powstrzymuje się od śmiechu. – Normalnie brak mi słów... Chodź tu do mnie – chwycił za materiał bluzki i przyciągnął mnie do siebie. Opadliśmy na łóżko, które obwieściło swoje niezadowolenie, okropnie głośnym skrzypieniem. – Ups...
   - Ups? – próbowałam się odrobinę wygodniej ułożyć, ale każdy mój ruch, związany był z okropnymi dźwiękami. – Co ty zrobiłeś temu biednemu meblowi? – zachichotałam.
   - Trochę po nim skakaliśmy z Harrym – zaśmiał się, gdy zmiana pozycji została głośno obwieszczona. – Nie sądziłem, że aż takie są tego skutki...
   - Skakaliście, tak? – zaśmiałam się. – Chyba nie chcę znać tej historii...
   - A szkoda, bo jest całkiem zabawna – rozległo kolejne, przeraźliwe skrzypienie, gdy przetoczył się nade mnie. – Wyglądasz strasznie słodko w tej piżamce – poczułam jego dłoń sunącą powoli po moim udzie i momentalnie zrobiło mi się niesamowicie gorąco. – Choć nigdy bym nie podejrzewał Lottie o taki gust...
   - A kto powiedział, że to jej? – powiedziałam cicho, wciągając gwałtownie powietrze, gdy jego dłoń zawędrowała pod materiał bluzki.
   - Co? – wiedziałam, że zamarł, wpatrując się we mnie. Czułam jego wzrok na mojej twarzy. Po chwili zaczął się trząść z powstrzymywanego śmiechu. Niestety skrzypienie łóżka towarzyszyło każdemu jego drżeniu. W końcu wybuchł głośnym śmiechem, chowając głowę na moim ramieniu. – Nie wierzę... – wysapał. – Ale rzeczywiście, to bardziej w stylu Fizzy... – śmiał się już na całego, a ja razem z nim. Choć ja chyba bardziej z tego całego skrzypienia niż z faktu, że zmieściłam się w ubranie jego młodszej siostry. – Może bliźniaczki powinny ci coś pożyczyć? – rechotał nadal. I nie uspokoił się nawet kiedy jego telefon obwieścił nadejście nowej wiadomości. Usłyszałam dźwięk odblokowywania komórki i po chwili Louis trząsł się jeszcze bardziej.
   - Kto to? – zapytałam, wiedziona ciekawością.
   - Mama uprzejmie nas informuje, że te skrzypienie słychać pewnie i na końcu ulicy... – wiedziałam, że spiekłam raka. – Wiesz, co to znaczy?
   - Że musisz przestać się śmiać?
   - Nie – poczułam jego usta na swoich. – Że śpimy na podłodze... – pociągnął mnie za sobą i stoczyliśmy się z łóżka z głośnym hukiem. Oczywiście wciąż śmiejąc się jak nienormalni...




   - Przez ciebie mnie wyrzucili – wciąż nie mogłem uwierzyć, że pielęgniarka kazała mi wyjść i wrócić rano. „Ostatnim razem jakoś jej nie przeszkadzało że siedziałem całą noc...
   - Nie przeze mnie. Nie przeze mnie... – Andy praktycznie ciągnął mnie do samochodu. – Jak już, to przez to, by Alex mogła odpocząć...
   - Przy mnie też odpoczywała... – nie przekonywały mnie jego argumenty. – Wyglądała lepiej niż ostatnimi czasy...
   - Może i promieniała w twojej obecności – wepchnął mnie do środka i zatrzasnął drzwi. – Pasy – zajął fotel kierowcy. – Pasy – spojrzałem obrażony, ale posłusznie zrobiłem to, o co prosił. – Chodzi mi o to, że potrzeba jej snu, a w twoim towarzystwie, to było ostatnie, o czym myślała...
   - Hmmm... – uśmiechnąłem się pod nosem. „Może i racja...
   - Co jest, kur... – Andy zahamował z piskiem opon, dosłownie kawałek od czarnego vana, który zajechał nam drogę. „Gdyby nie ta pasy...” odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem na nieudolnego kierowcę i zamarłem.
   - To on... – patrzyłem się w twarz człowieka, który próbował zabić moją dziewczynę i tak strasznie skrzywdził Kate. – To on! Kurwa! – zacząłem się szarpać z pasem, próbując wysiąść z samochodu.
   - Harry, zostań w środku! – krzyknął Andy, wysiadając.
   Facet zaśmiał się tylko pod nosem i rzucił coś na maskę naszego wozu, po czym odjechał z piskiem opon. Dokładnie w momencie, gdy w końcu udało mi się wysiąść. Andy pobiegł za nim kilka kroków, ale szybko zorientował się, że to bez sensu. Wyjął komórkę. Spojrzałem na maskę. Leżała na niej jakaś ociekająca krwią szmata. Ostrożnie ująłem ją w dwa palce i uniosłem do góry. Moje serce stanęło, gdy rozpoznałem w niej bluzkę Kate.
   - Boże... – szybko sięgnąłem po komórkę. Upuściłem ją na beton z dwa razy nim w końcu udało mi się wybrać numer.
   - Czego? – usłyszałem zaspany głos Louisa.
   - Gdzie Kate?!? – wydarłem się do słuchawki.
   - Co? – teraz brzmiał już bardziej przytomnie.
   - Jest z tobą Kate? – powiedziałem, modląc się o tylko jedną odpowiedź. „Przecież ona musi być z nim o tej godzinie...
   - T... – urwał, po czym dodał już mniej pewnie. – Nie ma jej...
   - Boże...

niedziela, 21 lipca 2013

66





   Stałem w drzwiach ich sypialni. To już nie był tylko jego pokój. Na każdym kroku widziałem drobiazgi świadczące o tym, że mieszka tu kobieta. Teraz wydawało się tu być przytulniej, cieplej... „Ciekawe, czy naprawdę coś się zmieniło, czy tylko tak mi się wydaje...
   Wpatrywałem się w przyjaciela, tulącego do siebie niespokojnie śpiącą dziewczynę. Widziałem jego zatroskane spojrzenie, gdy delikatnie gładził ją po plecach. Nic nie mówiłem. Po prostu czekałem, aż sam mnie w końcu zauważy. Ku mojemu zdziwieniu, stało się to zadziwiająco szybko. „A już myślałem, że świata nie widzi poza Kate...” Dałem mu znak głową, by poszedł za mną. Jeszcze raz spojrzał na swoją ukochaną i ostrożnie wstał z łóżka, starając się jej nie obudzić.
   - Już są? – odezwał się cicho, gdy tylko zamknął za sobą drzwi sypialni. Spojrzał na mnie, jakby spodziewał się znaleźć w mojej twarzy odpowiedź na jakieś niezadane pytanie. „Ale nie wiedziałem, czy oni przynieśli jakieś dobre wiadomości...
   - Właśnie przyjechali... – powiedziałem, kierując się ku schodom. – Właściwie, to są wszyscy... – dodałem po chwili.
   - Jacy wszyscy? – zapytał, marszcząc czoło. Nie musiałem odpowiadać, bo gdy tylko przeszliśmy przez kuchnię, sam mógł zobaczyć osoby zgromadzone w salonie. – Nie powinniście wracać do domu? Przecież z rana wyjeżdżamy... – spojrzał z wdzięcznością na przyjaciół, którym nawet do głowy nie przyszło, że mogliby nie być teraz przy nim. „Co jak co, ale w takich sprawach zawsze jesteśmy jednomyślni.” Nawet Zayn tu był, choć on akurat trzymał się trochę na uboczu, by bardziej nie denerwować Louisa swoją osobą. Trochę śmieszyło mnie to zacięcie przyjaciela, ale liczyliśmy na to, że szybko mu przejdzie.
   - Jesteśmy dokładnie tam, gdzie powinniśmy być, Lou – Liam posłał mu delikatny uśmiech. Reszta pokiwała głowami, jakby potwierdzając jego słowa. „Wiedziałem, że tak będzie...
   - To są detektywi, którzy zajmują się tą sprawą – odezwał się Paul, przedstawiając Louisowi nowoprzybyłych. Wcisnąłem się na fotel obok Liama i Danielle.
   - Znaleźliście coś? – Niall najwidoczniej tylko czekał aż się pojawimy, by zadać to pytanie. Teraz patrzył na policjantów z napięciem wymalowanym na twarzy.
   - Nic konkretnego, niestety... – odezwał się jeden z mężczyzn. – Wciąż jeszcze sprawdzamy nagrania z monitoringu... Przejrzeliśmy już taśmę, na której zarejestrowano moment, w którym na twarzy twojej dziewczyny pojawia się to przerażenie, ale nie widać na nim podejrzanego – przeniósł wzrok na Louisa. – Udało nam się zidentyfikować wszystkich widocznych na nagraniu oprócz dwóch osób. Tańczyli obok was, ale twarzy żadnego z nich nie widać wyraźnie... Niestety ustawienie kamer w tej sali jest wręcz skandaliczne – westchnął, zerkając w notatki. Zastanawiałem się co jeszcze ma w tym notesie.
   - A ten liścik? – Lou spojrzał na niego z nadzieją w oczach. – Może zostawił na nim jakieś odciski? Albo na torebce, gdy go podkładał?
   - Niestety... – po jego twarzy było widać, że nie będzie dziś dobrych wiadomości. – Nawet jeżeli były tam jakieś odciski, to udało się wam je zatrzeć. Badamy jeszcze papier, ale to prawdopodobnie zwykła, biała kartka...
   - Kurwa! – warknął Lou, przeczesując włosy nerwowym ruchem. – Był tak blisko! Jak mogłem go nie zauważyć? Teraz znowu się wymknie i nie wiadomo kiedy i gdzie uderzy...
   - Przykro mi, że nie mam dobrych wiadomości... – detektyw zamknął notes. „I tyle? To wszystko, co mają do powiedzenia?” byłem nie mniej sfrustrowany. – Wciąż jeszcze przesłuchujemy gości i ludzi z obsługi. Może ktoś powie nam coś więcej o tej parze. Rozmawialiśmy z waszym menadżerem i szefem ochrony. Macie świetny zespół, więc wszystko będzie dobrze. Chcielibyśmy też, by jeden z naszych ludzi pojechał z wami. Może coś zauważy w związku ze śledztwem... No i dzięki temu, bylibyśmy na bieżąco...
   - Już się na to zgodziłem – wtrącił Paul. – Będzie współpracował z Markiem, wiec przygotuj Kate na dodatkową ochronę. Przyjadą po was rano...
   - Jasne... – mruknął Louis, opadając ciężko na kanapę obok Nialla, który poklepał go pokrzepiająco po plecach.
   - Przy okazji chcieliśmy zadać wam kilka pytań i pokazać parę zdjęć – odezwał się detektyw, który do tej pory tylko się przysłuchiwał rozmowie. – Może wy kogoś rozpoznacie...
   Rozkładał fotografie na ławie, a my wpatrywaliśmy się w każdą kolejną z nadzieją, że będziemy mogli pomóc. Niestety, nie widząc twarzy, ciężko kogokolwiek rozpoznać. „Kurwa mać!” nie tylko Louis był wściekły na całą tą popieprzoną sytuację.
   - Eleanor miała podobną sukienkę – głos Danielle wyrwał mnie z rozważań o tym, co zrobię, jak dorwę faceta w swoje ręce. Zauważyłem, że wskazuje na jedno ze zdjęć. – Ale to przecież nie może być ona...
   - Skąd ta pewność? – odezwał się policjant.
   - Nie spuszczałam z niej oka odkąd przyszła – zapewniła go dziewczyna.
   - Ani na moment? – zapytał, zapisując coś w swoim notesie i patrząc uważnie na Dan. Pokiwała głową twierdząco, ale po chwili jakby sobie o czymś przypomniała i już nie miała takiego pewnego wyrazu twarzy. „Czy Els mogła mieć z tym coś wspólnego?
 



   Szykowałem się do spania i udawałem, że nie widzę tego spojrzenia, którym moja dziewczyna obdarzała mnie odkąd tylko wszedłem do sypialni. Miałem cichą nadzieję, że już będzie spać, kiedy wrócę od Louisa. Zwłaszcza, że wcześnie rano ma nagranie, ale najwyraźniej moje szczęście zrobiło sobie dzisiaj wolne. Wiedziałem, że jest zła o to, że nie zabrałem jej ze sobą do Lou. Pytanie tylko, czy bardziej wścieka się za to, czy za to, że znów o niczym nie wie... Usłyszałem głośne westchnienie. „Zaczyna się...
   - Czy już jest wystarczająco „później” dla ciebie, Zayn? – przypomniała mi moją nieopatrzną obietnicę, wymownie akcentując jedno słowo. – Chcę w końcu poznać prawdę. Chyba mam do tego prawo? Co tu się dzieje, do cholery?
   - Czy naprawdę musimy o tym rozmawiać teraz? – stałem przed nią w samych bokserkach i zastanawiałem się, jak wielkim tchórzem będę, jeśli ucieknę pod prysznic.
   - A kiedy? – warknęła, patrząc na mnie ze złością. – Jutro? Jak wyjedziesz? – „Też racja...” musiałem przyznać, choć całkiem by mi odpowiadał taki plan. Ułożyłem się po swojej stronie łóżka, nakrywając się kołdrą i milcząco wpatrując się w plecy siedzącej obok Perrie. Tym razem raczej już jej nie zbędę...
   - To ma nie wyjść poza ten pokój, Pers... – ostrzegłem, wciąż mając w głowie słowa Danielle o Eleanor. – Obiecaj mi, że nikomu o tym nie powiesz, a przede wszystkim nie polecisz zaraz do tej swojej przyjaciółeczki...
   - Obiecuję – powiedziała, kładąc się przy mnie i patrząc mi głęboko w oczy. – Przecież już cię przeprosiłam za tamto...
   - To ma się nie powtórzyć – przypomniałem z naciskiem.
   - Obiecuję... – ułożyła głowę na mojej piersi i splotła nasze palce razem. – Czy możesz mi teraz powiedzieć, kogo Kate tak się boi?
   Zastanawiałem się jeszcze przez chwilę, czy to na pewno dobry pomysł, ale ostatecznie opowiedziałem jej przerażającą historię Kate. W końcu, gdybym wziął przykład z Liama, czy też skorzystał z jego rad, już dawno by ją poznała. W jakiś trudny do wytłumaczenia sposób ucieszyłem się, gdy poczułem łzy Perrie na mojej skórze. My też płakaliśmy. „Wiele razy...” Skończyłem mówić o wydarzeniach z tego wieczoru i zamilkłem. Pers nic nie powiedziała. Płakała tylko coraz bardziej. Odwróciła się do mnie plecami, zwijając się w kłębek i szlochała coraz mocniej, tłumiąc płacz w poduszce. Ułożyłem się za nią, przytulając się do jej pleców.
   - Teraz już będzie dobrze... – odezwałem się. – Złapią tego gnoja. Muszą. Kate ma Louisa. Nas. Jest bezpieczna.
   - Boże... – jęknęła w poduszkę. – Jak ja mogłam ją tak... Boże...
   - Nie wiedziałaś... – próbowałem ja uspokoić, choć jeszcze nie tak dawno sam się wściekałem o to, jak niesprawiedliwie osądziła Kate.
   - Boże... Co ja... – urwała, gdy wstrząsnął nią kolejny szloch.




   Nie mogłem przestać się martwić... Kate przez cały dzień była wręcz przerażająco milcząca. Wystraszona. Wprawdzie rozmawiała z nami i nawet próbowała się uśmiechać, ale nikogo raczej nie nabrała tą swoją sztuczną wesołością. Bała się. A najgorsze w tym wszystkim było to, że wcale nie bała się o siebie...
   Miałem nadzieję, że zabawa z Lux choć na chwilę pozwoli jej zapomnieć o strachu. I z tego co właśnie widziałem, nie był to wcale mój najgorszy pomysł. „Cóż za skromność...” parsknął ten wredny głos, który nigdy mnie nie opuszczał, ale nawet on był zaniepokojony dzisiejszym zachowaniem Kate. Chciałbym wiedzieć, co za myśli kłębią się w jej głowie. Może wtedy mógłbym coś zaradzić...
   Zauważyłem, że dziewczyna spięła się w odpowiedzi na ruch za swoimi plecami. Na szczęście szybko się uspokoiła, zdając sobie sprawę, że to tylko Mark... Kilka metrów dalej przechadzał się policjant, uważnie lustrując wszystko dookoła.
   Próba ciągnęła się niemiłosiernie i jak na złość nic się nie udawało. Na całe szczęście problemy z dźwiękiem i oświetleniem, odwracały uwagę od naszej niedyspozycji. Jeżeli do tej pory Paul jeszcze nie osiwiał, to po dzisiejszym dniu ma to pewne jak w banku... Za kilka godzin mieliśmy zagrać koncert, a nic nie było gotowe. Nawet magiczna torba Lou gdzieś się zapodziała i jak na razie nikt nie może jej znaleźć. „Najwyżej obędzie się bez tapety...” pomyślałem zerkając na zdenerwowaną przyjaciółkę. Stres dzisiaj wykańcza wszystkich. Pamiętałem z jaką ulgą przyjęła pomoc Kate w opiece nad małą... Mimowolnie mój wzrok powędrował w stronę mojej dziewczyny. Nie mogłem się nie uśmiechnąć widząc, jak dosłownie pozwala sobie wejść na głowę. Chwilami słyszałem jej śmiech i wtedy moje serce przyspieszało. „Jeszcze jest nadzieja...
   Nie mogłem uwierzyć, że ten skurwiel dał radę podejść tak blisko. „Czy mogłem się dziwić Kate, że już nie czuje się bezpieczna?” westchnąłem, ściągając na siebie zaniepokojone spojrzenia przyjaciół. Od wczoraj, cały czas widziałem na ich twarzach poczucie winy. Straciliśmy czujność, a przecież jeszcze nie tak dawno wypadek Zayna pokazał nam, że nie możemy czuć się całkiem bezpieczni... Koleś jest przerażająco sprytny i wcale bym się nie zdziwił, gdyby i tym razem nie chciał sam sobie brudzić rąk...  Ale przecież to jego głos słyszała...” przypomniało mi moje drugie ja.
   Przez cały czas usilnie starałem sobie przypomnieć parę z tamtego zdjęcia. Byli dosłownie na wyciągniecie ręki, ale nie miałem pojęcia jak wyglądali. „Poza Kate nie widziałem nikogo...” przyznałem, będąc szczery sam ze sobą. Nie umiałbym nawet powiedzieć, kto siedział przy naszym stoliku i na jakich miejscach. „Jestem beznadziejny...” westchnąłem. „Powinienem być czujniejszy, a tymczasem byłem zbyt zajęty pożeraniem wzrokiem mojej dziewczyny...
   - Lou! Uważaj! – usłyszałem krzyk oświetleniowca. Dosłownie w tym samym momencie, w towarzystwie przeraźliwego huku, czerwony reflektor upadł za ziemie, roztrzaskując się dosłownie pół metra od kobiety. Jej przerażony pisk zadźwięczał mi w uszach. Ale to nie on sprawił, że zamarłem przerażony. Blada twarz Kate wyrażała strach w najczystszej postaci. Mocno przytulała do siebie Lux, której chyba nie za bardzo się to podobało...
   Momentalnie zeskoczyłem ze sceny i w dwóch susach znalazłem się obok niej, zagarniając ją w swoje ramiona.
   - Hej... Wszystko dobrze... To tylko głupia lampa... – mówiłem cicho, starając się ją uspokoić i jednocześnie uwolnić małą z jej uścisku. – No już... Wypuść ją, kochanie... Wszystko dobrze... Nic się nikomu nie stało... To tylko wypadek... Louise się wystraszyła i ty przy okazji, ale już wszystko dobrze... – udało mi się w końcu wyswobodzić Lux. – Harry! – zawołałem przyjaciela i szybko podałem mu małą. Teraz już mogłem bez przeszkód tulić moją ukochaną. „Wciąż bardzo przerażoną ukochaną...” – Już wszystko dobrze, skarbie... Nic się nie stało... To tylko głupia lampa... – głaskałem ją po plecach i ku mojej ogromnej uldze, widziałem, że jej twarz nabiera kolorów. Wprawdzie nadal trzęsła się ze strachu i wbijała mi boleśnie palce w plecy, ale czułem, że z każdą chwilą jest lepiej.
   - Czy Lou nic się nie stało? – zapytała cicho, unosząc twarz do góry.
   - Tak jak ty, najadła się strachu – powiedziałem, muskając wargami jej czoło i zerkając w stronę zbiegowiska pod ścianą. Oświetleniowiec właśnie zbierał burę od Paula, a reszta pomagała Louise pozbierać jej drobiazgi pomieszane z rozbitą lampą. – Ale nic jej nie jest...
   - Całe szczęście, bo przez chwilę myślałam... – wciągnęła gwałtownie powietrze w kolejnej próbie uspokojenia się.
   - Wiem, co pomyślałaś, kochanie...




   Siedziałam na kanapie otoczona opiekuńczym ramieniem Louisa i czytałam książkę. Choć lepszym stwierdzeniem byłoby, że próbowałam czytać, ale za nic mi to nie wychodziło. Zamiast tego wsłuchiwałam się w spokojny oddech mojego chłopaka, który najwyraźniej był bardziej zmęczony, niż twierdził. „A więc życie muzyka, to wcale nie bułka z masłem” uśmiechnęłam się, wzdychając. „I do tego wszystkiego jeszcze ja...” kolejne westchnienie. „Jakby mało miał na głowie...” Obdarzył mnie swoją miłością sprawiając, że wszystko nagle stało się możliwe. Ale i bardziej cenne. Kiedyś mogłam stracić tylko swoje życie. Teraz miałam zdecydowanie więcej do stracenia. „Nie mogę do tego dopuścić” przygryzłam wargę, by powstrzymać jęk bólu, gdy uzmysłowiłam sobie jak wiele teraz posiadam. „Może powinnam...” zadrżałam na samą myśl, jeszcze zanim udało mi się ubrać swoje uczucia w słowa. „Nie mogę tego zrobić” wsłuchałam się w jego spokojny oddech. „Przecież ja nie potrafię już bez niego żyć...” Wzięłam głęboki oddech, czując zbliżające się łzy i próbując nad nimi zapanować. „Czy jestem egoistką?
   - Kochanie? Co się dzieje? – usłyszałam ten najcudowniejszy z głosów. – Płaczesz, bo coś w książce? Czy...
   - Nie płaczę... – mruknęłam cicho, biorąc kolejny głęboki oddech i przytulając się do niego mocno.
   - Ale najwyraźniej wiele ci nie brakuje... – odłożył książkę na bok i wyciągnął się ze mną na kanapie tak, że praktycznie leżałam na nim. Z uchem przy jego sercu. Teraz on potrzebował głębokiego wdechu. – Nie martw się, kochanie. Przy mnie nic ci nie grozi – poczułam jego usta we włosach. – Mamy lepszą ochronę niż rodzina królewska...
   - Wiem... – przyznałam, choć przecież mimo wszystko, nie potrafiłam przestać się tym stresować. Ta cała sytuacja napawała mnie przerażeniem. – A jeżeli mimo wszystko...
   - Nic się nikomu nie stanie – powiedział pewnym głosem. – Razem jesteśmy silni. Mamy świetną ekipę, a teraz jeszcze policję do pomocy... – wyliczał. – Jesteśmy bezpieczni...
   - Może jednak nie powinnam... – zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens to mówić, przecież z góry znałam jego odpowiedź. Nawet nie musiałam kończyć zdania.
   - Nawet o tym nie myśl – przyciągnął mnie do siebie mocno. – Nie zostaniesz w domu. Co to w ogóle za pomysł?
   - Bezpieczny... – powiedziałam cicho.
   - Dla kogo? – splótł palce z moimi. – Naprawdę chcesz mu dać tą satysfakcję i pokazać, że się go boimy? Chcesz się ukryć w czterech ścianach?
   - Nie chcę... – wyszeptałam. – Chcę tylko, by nikomu, kogo kocham nic się nie stało...
   - I nic się nie stanie – powiedział to z takim przekonaniem w głosie, że prawie w to uwierzyłam. „Prawie...” westchnęłam. – Złapią go i zapłaci za wszystko co zrobił. A my będziemy żyć długo i szczęśliwie... Co ty na to?
   - Podoba mi się ta wizja... – uśmiechnęłam się, składając pocałunek w miejscu, gdzie biło jego serce. – Nawet bardzo...
   Nagle coś ciężkiego uderzyło w drzwi i rozległ się zza nich głośny rechot Nialla oraz Harry’ego. Po chwili obaj wkroczyli do środka. I nie tylko oni...
   - Cześć, „zakochańce” – roześmiał się Harry. – Zayn znów zapukał twarzą. Twardy ma ten łeb, to trzeba mu przyznać. Nie dziwię się, Lou, że połamałeś na nim rękę...
   - Nie połamałem ręki – mruknął Louis, ale chyba zdawał sobie sprawę, że nie przekona przyjaciela do swojej wersji wydarzeń. Prawdę mówiąc mnie ta jego opowieść też nie przekonała. Ale skoro obiecał opowiedzieć mi to innym razem...
   - Nie, wcale – parsknął Harry. – Tylko dlaczego to się nazywa złamanie bokserskie? – powiedział, przesadnie akcentując ostatnie dwa słowa.
   - Idziecie z nami na miasto? – Liam, jak zwykle, postanowił zapanować nad przyjaciółmi, zanim posuną się dalej w swoim przekomarzaniu.
   - Idziemy coś zjeść i może jeszcze wymyślimy coś w międzyczasie... – Niall wcisnął się obok nas na kanapę. – Chodźcie z nami...
   - Może innym razem... – powiedziałam, uśmiechając się. – Chyba, że Lou...
   - My mamy dziś inne plany – odezwał się Louis.
   - Niby jakie? – parsknął Harry. – Będziecie leżeć na kanapie i... – przerwał. – Hmmm... Dobra... Chyba jednak macie tu kilka interesujących opcji do wyboru... – jawnie się z nas nabijał, próbując zawstydzić. Sądząc po tym, jak moje policzki zaczęły parzyć, udało mu się to.
   - Jezuuu, Styles – jęknął Lou. – Czy ty myślisz tylko o jednym?
   - Zazwyczaj – zaśmiał się. – Ale to i tak nic w porównaniu z twoimi gorącymi myślami... Mi przynajmniej nie staje na... – dalsza część zdania była już tylko niezrozumiałym bełkotem.
   - Nie gryź! – krzyknął Liam. – Nienormalny jesteś?
   - To co mi pchasz te swoje przeszczepy...
   - Czy możecie być tacy dobrzy i sprawdzić, czy nie ma was za drzwiami? – powiedział Louis, spychając Nialla z kanapy. – Idźcie już, zanim zamkną wam wszystkie restauracje i Horan będzie zmuszony zjeść jednego z was...
   - To wcale nie jest śmieszne – mruknął Niall, ale coś mi się wydaje, że właśnie kierował się do drzwi. „Czyżby pozamykane lokale były odpowiednią mobilizacją?” – Na pewno nie chcecie iść z nami? Katy? Może jednak?
   - Na pewno – uśmiechnęłam się. – Bawcie się dobrze...
   - Nie to nie... – westchnął Harry. – Mam coś dla ciebie, Mała – poczułam, że Louis wyciąga do niego dłoń i po chwili podał mi jakąś kartkę.
   - Co to takiego? – zapytałam, badając fakturę. Gdy moje palce natrafiły na wypukłe kształty, zrozumiałam... – Tatuaż mojej mamy... – szepnęłam, nie mogąc przestać go dotykać.
   - Identyczny – Lou podał mi kolejną tekturkę, na której było jeszcze więcej motylków.
   - A tutaj masz inne, tak dla porównania... – wytłumaczył Harry. Poczułam łzy pod powiekami. – Ale nie płacz. Bo ci to zabiorę. I gdyby Alex pytała, to ja nie miałem z tym nic wspólnego... Najlepiej w ogóle zapomnij, że ci to dałem.
   - Jasne – zaśmiałam się cicho. – Dziękuję... – ucałowałam mojego chłopaka w policzek. W końcu tylko on wiedział ile to dla mnie znaczyło... Przynajmniej na początku, bo teraz pewnie domyśliła się reszta...
   - A ja? – Harry udawał obrażonego. – To ja na rzęsach staję, by załatwić ci te motylki... Pociągam za wszystkie sznurki, wykorzystuję znajomości, a ty Louisa całujesz? Oj, Mała, chyba się pogniewamy...
   - Nie potrafisz się gniewać, Harry... – posłałam mu szeroki uśmiech. – A poza tym, przed sekundą kazałeś mi zapomnieć, że miałeś coś wspólnego z tą sprawą...
   - W sumie racja... – zaśmiał się Niall. – Brak ci konsekwencji, stary...
   Po jeszcze kilku minutach przekonywania, byśmy zmienili zdanie co do wyjścia, w końcu zamknęły się za nimi drzwi. I równie szybko otworzyły się ponownie.
   - Ale jesteście pewni? – zapytał jeszcze raz Harry. – Tak na sto procent?
   - Tak, jesteśmy – jęknął Lou. – Spadaj.
   - To bawcie się dobrze i nie róbcie niczego, czego ja bym nie zrobił – parsknął i trzasnął drzwiami.
   - Czy w ogóle jest coś czego on by nie zrobił? – zapytałam, śmiejąc się cicho.
   - Dobre pytanie – roześmiał się Louis i zaczął się wiercić, a po chwili praktycznie leżał na mnie, muskając moje usta swoimi wargami. – Może powinniśmy to sprawdzić... Jestem prawie pewien, że uda mi się wymyślić kilka rze... – donośne pukanie przerwało mu w pół słowa. – No oni sobie chyba jaja robią – jęknął Lou. – Spadaj, Styles, zanim ci nakopię do dupy...




   - Ładnie to tak do własnej matki się odzywać? – słysząc ten głos, prawie skręciłem sobie kark, podrywając głowę do góry.
   - Mama? – wpatrywałem się zaskoczony w sześć postaci stojących w drzwiach. – Dan? Dziewczyny? – Kate wydostała się spode mnie.
   - Louis? Kate? – Lottie chyba postanowiła się ze mnie trochę ponabijać. – To już wymieniliśmy wszystkich, tak?
   - Kate! – bliźniaczki dosłownie rzuciły się na moją dziewczynę, przekrzykując się wzajemnie i chyba próbując jej coś opowiedzieć.
   - Cześć – wstałem z kanapy i poszedłem się przywitać. – Co wy tu...
   - Niespodzianka... – uśmiechnęła się moja mama i zamknęła w mocnym uścisku. – Zabieramy was na kolację. Spotkaliśmy Paula po drodze i już mu powiedzieliśmy. Zaraz tu będzie.
   - Dobry wieczór – Kate podeszła w towarzystwie dziewczynek i ją też moja mam obdarowała swoim łamiącym koście uściskiem.
   - Witaj kochanie. Poznaj mojego narzeczonego... – przywołała go bliżej. – Kate, to Dan. Dan, Kate.
   - Miło mi pana poznać – posłała mu delikatny uśmiech, wyciągając rękę na powitanie.
   - Mi również... – „Matko Boska, czy on się czerwieni?” miałem ochotę się roześmiać. Kolejny dryblas, który stresuje się przy moim małym elfie.
   - To idźcie się szybko przebrać, bo za godzinę przepadnie nam rezerwacja... – mama popchała nas w stronę sypialni. Objąłem Kate ramieniem, zastanawiając się, czy ona w ogóle ma ochotę wyjść, a jeżeli nie, to jak mamy się z tego wymigać. – A wy gdzie? Dajcie im się ubrać w spokoju... – jęk rozczarowania bliźniaczek był iście teatralny.
   - Kochanie... – zamknąłem za nami drzwi sypialni. – Jeśli nie masz ochoty...
   - Mam... – uśmiechnęła się, otwierając walizkę. – Zresztą przyjechali taki kawał...
   - To wcale nie tak daleko – zaśmiałem się, ściągając podkoszulek i wyciągając z torby czyste rzeczy. – Niecała godzina jazdy...
   - No ale mimo wszystko... – patrzyłem jak zdejmuje króciutkie szorty, którymi kusiła mnie cały dzień i chyba właśnie zaschło mi w gardle. „Chyba?” rozległo się w mojej głowie. „Oj, zamknij się!” – Gapisz się... – zauważyłem rumieniec na jej policzkach. „Przyłapany...
   - Nieprawda... – mruknąłem pod nosem i dalej pożerałem wzrokiem moją dziewczynę. Patrzenie jak wciąga spodnie wcale nie było mniej podniecające. Zagwizdałem z podziwem.
   - Louis! – rzuciła we mnie bluzką, którą właśnie z siebie zdjęła. Pachniała perfumami i nią. „Bardzo pobudzający zestaw...” – Przestań...
   - Przecież ja nic nie robię – szczerzyłem się niczym naćpany. – To już nie można sobie popatrzeć? – dyskutowałem pod nosem rozbawiony. – A poza tym, skarbie, widziałem już każdy skrawek twojego seksownego ciała, więc... – tym razem oberwałem trampkiem. – Już nic nie mówię...
   - Nareszcie... – westchnęła z ulgą, posyłając mi rozbawione „spojrzenie”. – Mogę tak iść? – poprawiała nerwowo sweterek i czekała na to, co powiem. Pożerałem ją wzrokiem. Jak to możliwe, że zwykłe, czarne spodnie wyglądają tak elegancko w połączeniu z jeszcze zwyklejszym sweterkiem? Uśmiechnąłem się, widząc bose stopy i czerwony lakier na paznokciach.
   - Wyglądasz ślicznie, ale chyba lepiej załóż jakieś buty – powiedziałem poważnym tonem. – Nie wiem wprawdzie, gdzie nas zabierają, ale pewnie boso wywołałabyś ogólne zgorszenie...
   - Louis! – jęknęła, rzucając we mnie butem, który trzymała w dłoni. Złapałem go sprawnie, kolejny raz dziwiąc się jakie ona ma małe stópki. „I dobrą orientacje w terenie...” zaśmiało się moje gorsze ja.
   - W jednym też raczej nie wypada... – podszedłem bliżej i oddałem jej fanta. – Żebyś nie mówiła, że jestem zły... – skradłem jej całusa i w końcu postanowiłem się przebrać.
   - No ile jeszczeee... – Phoebe marudziła pod drzwiami. – Jestem głodna...
   - Normalnie drugi Niall nam rośnie – parsknąłem.
   - Słyszałam! – siostra najwyraźniej miała gumowe ucho. – I wszystko powiem mamie...
   - A co ja takiego zrobiłem? – zdziwiłem się i spojrzałem na Kate, u niej szukając odpowiedzi. Uśmiechała się rozbawiona, rozczesując włosy. – Baby... – westchnąłem.
   - Uważaj – zaśmiała się. – Bo powiem twojej mamie...




   - Cześć, skarbie – ucieszyłem się, mogąc usłyszeć moją dziewczynę. – Stęskniłem się...
   - Przecież rano się widzieliśmy... – zaśmiała się, a mi od razu zrobiło się lepiej.
   - No właśnie, rano – powiedziałem. – Wiesz ile godzin już minęło? Szkoda, że nie mogłaś jechać z nami...
   - Ja też żałuję... – ziewnęła, a ja jeszcze bardziej wyszczerzyłem się w uśmiechu, nic sobie nie robiąc z przewracającego oczami Harry’ego. – Jakoś wytrzymasz do czwartku...
   - No nie wiem. Do tego czasu mogę popaść w depresje.
   - Jakoś nie słyszę, żebyś rozpaczał, siedząc samotnie w hotelowym pokoju – zaśmiała się. – Gdzie jesteście?
   - Wyszliśmy na miasto coś zjeść – powiedziałem, zerkając w stronę baru, gdzie Niall z Zaynem składali zamówienie. – Właśnie czekamy na pizzę.
   - Tylko nie zabalujcie tak jak ostatnio...
   - Nawet mi nie przypominaj – jęknąłem, a na samo wspomnienie cierpień jakie przechodziłem, zrobiło mi się niedobrze. – Już nigdy więcej nie wezmę do ust alkoholu...
   - Twoje piwo, Liam – Zayn nie mógł wybrać lepszego momentu, by postawić kufel z hukiem przede mną. Usłyszałem parsknięcie Danielle i zaraz po tym jej rozbawiony głos.
   - To co mówiłeś, kochanie?
   - Że w takich ilościach jak ostatnio... – mruknąłem.
   - Dobrze wiedzieć... Czy to wasze wyjście oznacza, że wszystko dobrze? Jak Kate się trzyma? – „Skąd ja wiedziałem, że o nią zapyta?
   - Niezupełnie... – westchnąłem. – Zostali z Louisem w hotelu... Próbowaliśmy ich wyciągnąć, ale nie chciała iść. Myślę, że w końcu wszystko będzie dobrze. Lou ją uspokoi. Jak zawsze. A poza tym, przyda im się trochę pobyć sam na sam... – usłyszałem szelest pościeli. – Idź spać, kochanie. Rano zadzwonię.
   - Byle nie wcześnie rano... – mruknęła i miałem wrażenie, że już zasypia. – Dobranoooc... – temu słowu towarzyszyło głośne ziewnięcie.
   - Dobranoc – uśmiechałem się, chowając telefon do kieszeni.
   - Z tym sam na sam, to trochę nie trafiłeś – odezwał się Niall, gapiąc się w komórkę. – Patrzcie – odwrócił ją w naszą stronę, byśmy mogli zobaczyć jakieś zdjęcie.
   - Kiedy to zostało zrobione? – odezwał się Harry, sięgając po swój telefon.
   - Lottie właśnie dodała to na Instargama – Horan szybko odłożył telefon, widząc zbliżającą się kelnerkę z naszym zamówieniem.
   - Napisała, że właśnie są na rodzinnej kolacji... – mruknął Harry. – Wiedziałeś, że mają przyjechać? – spojrzał na mnie zdezorientowany.
   - Ja? A niby skąd? – sięgnąłem po pierwszy kawałek, coby zdążyć zanim Niall się rozpędzi. – Ty zawsze szybciej wiesz takie rzeczy...
   - Lou nic mi nie mówił... – wzruszył ramionami. – Wspomniał coś tylko, że może będą na koncercie w Leeds...
   - Może postanowili zrobić mu niespodziankę? – zauważył Zayn. – W końcu to nie tak daleko...
   - Kate nieźle wygląda na tym zdjęciu... – uśmiechnął się Harry pod nosem. – Muszę wysłać je Alex...
   - A co u niej? – zapytałem, biorąc łyk piwa i obiecując sobie, że wypiję dziś tylko to jedno.
   - Jest uparta jak koza...
   - Chyba osioł? – poprawił go Niall.
   - Nie, koza – powiedział Hazz. – Nie będę obrażał osła. Dałem jej iPhone’a. Powiedziałem co i jak i nawet pościągałem potrzebne aplikacje – wyliczał na palcach. – A ona wciąż nie założyła sobie tych durnych profili... Czy to naprawdę takie trudne?
   - Patrzcie go, jaki mądry – zaśmiałem się. – Już nie pamiętasz jak ty się męczyłeś?
   - Kiedy to było... – mruknął.
   - Sam jej załóż te profile – Niall wzruszył ramionami. – Dodaj nas do obserwowanych. I kogo tam jeszcze chcesz i wtedy będzie mogła oglądać zdjęcia na bieżąco...
   - Chyba tak zrobię – w oczach Stylesa pojawił się diabelski błysk. – Jak tylko uda mi się dorwać jej telefon. Słowo daję, ona go chyba w majtkach trzyma, tak się boi, by nikt go nie ukradł...
   - Jak w majtkach, to akurat misja dla ciebie – parsknął Horan, sięgając po kolejny kawałek pizzy.
   - A żebyś wiedział – Harry wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu i zaczął namiętnie stukać w ekran telefonu.




   Ta kolacja, to jednak nie był taki zły pomysł. Coś mi się wydaję, że dzieci, to najlepszy sposób, by poprawić humor mojej dziewczynie. A już na pewno pomagają jej wyrzucić nieprzyjemne myśli z głowy. Bliźniaczki nadawały jak szalone, praktycznie nie dając jej dojść do słowa. Dodać do tego Lottie i Fizzy, które wtrącały coś od czasu do czasu i moja rola ograniczała się do siedzenia obok Kate i od czasu do czasu trzymania jej za rękę. Ale nie mogłem narzekać. Przecież właśnie tego chciałem. By choć na chwilę przestała myśleć o tym sadyście i szczerze się uśmiechnęła...
   - Widzieliśmy was wczoraj w telewizji – odezwała się Fizzy, a ja wpatrywałem się uważnie w twarz mojej dziewczyny, ale nie znalazłem w niej strachu. „Całe szczęście...” westchnąłem z ulgą. – Ślicznie razem wyglądaliście...
   - I miałaś przepiękną sukienkę – dodała Lottie. – Nawet ta dziennikarka się nią zachwycała...
   - Dziękuję... – powiedziała Kate cicho, czerwieniąc się przy tym obowiązkowo. – Danielle i Perrie wszystko załatwiły, a Louise pomogła mi się przygotować...
   - A jak było? – dopytywała się Fizz. – Poznałaś kogoś sławnego? Widziałyśmy, że Nick z wami siedział przy stoliku... Jaki on jest?
   - On jest śmieszny... – wtrąciła Daisy. – I ma fajnego pieska...
   - Rzeczywiście jest zabawny – Kate posłała dziewczynkom wesoły uśmiech. – A ten jego piesek jest jeszcze zabawniejszy...
   - A poznałaś Olly’ego Mursa albo Eda? – nie poddawała się Fizzy i już miałem ochotę ruszyć na ratunek, ale widząc rozbawienie na twarzy Kate i wzrok mojej mamy, która od razu wyczuła, że coś jest nie tak, dałem spokój i tylko przysłuchiwałem się tej konwersacji.
   - Albo Ritę? – podpowiadała Daisy.
   - A może chłopaków z The Wanted? – Phoebe posłała mi szczerbaty uśmiech.
   - Ej! – zaprotestowałem na tą ostatnią propozycję. – Ja ci dam...
   - Chłopaków z The Wanted chyba nie spotkałam – odezwała się Kate. – A fajni jacyś? – zapytała konspiracyjnym szeptem.
   - Nie – powiedziałem szybko.
   - Tak! – jeszcze szybciej poprawiła mnie ta mała diablica. – Są super! Louis ich uwielbia. Nie mówił ci?
   - Hahaha – rzuciłem w nią serwetką. – Bardzo śmieszne, bardzo... Nie opowiadajcie jej takich głupot...
   - To nie uwielbiasz ich? – Kate wbiła we mnie to swoje niesamowite „spojrzenie”. Zauważyłem zadziorny błysk w jej oczach.
   - Uwielbiam tylko ciebie – odpowiedziałem i skradłem jej całusa, wywołując przy okazji chichot u sióstr. – I czasami jeszcze je, ale może niekoniecznie teraz...
   - Ej! – zawołała Daisy. – Przecież to nie ja...
   - Nie ty? – spojrzałem na nią i udałem, że się zastanawiam. – Wybacz. Czasami mi się mylicie. Jesteście takie podobne... – westchnąłem, popisując się moimi teatralnymi umiejętnościami. – Może powinniśmy jedną z was ogolić na łyso? Wtedy byłoby mi łatwiej was odróżnić...
   - No, chyba ciebie – zaśmiała się Phoebe. – Tylko mógłbyś się wtedy już tak nie podobać Kate... Prawda?
   - Hmmm... – najwyraźniej nie tylko ja miałem aktorskie aspiracje. – Coś w tym jest. Naprawdę nie wiem, czy mogłabym na ciebie patrzeć, gdybyś był łysy jak kolano...
   - Ale przecież ty nie widzisz! – zawołała Daisy, śmiejąc się głośno. – To skąd wiesz, że on już nie jest łysy?
   - Ej, co wy macie do moich włosów? – spojrzałem na nią groźnie, ale tylko bardziej ją rozbawiłem. – Przecież są boskie...
   - Jakiś ty skromny... – parsknęła mama. – Nie wiem po kim ty to masz...
   - Ja chyba wiem – powiedział cicho Dan i zaraz oberwał łokciem w bok, co jeszcze bardziej spodobało się dziewczynkom.
   Ta roześmiana atmosfera towarzyszyła nam przez cały posiłek. I naprawdę chciałem już oficjalnie obwieścić, że moja mama jest genialna. Kate znów była uśmiechnięta i szczęśliwa, a w jej oczach nie było ani śladu wcześniejszych zmartwień. Nie było też strachu. „Tylko dlaczego zawsze, gdy jest tak idealnie, coś musi się stać?
   Dosłownie w tym samym momencie, w którym to pomyślałem, kobieta przy stoliku obok podniosła się gwałtownie, przewracając krzesło, na którym siedziała i jednocześnie wpadając na kelnera, przechodzącego tuż za nią z tacą zastawioną talerzami. Huk, który się rozległ, śmiało mógł konkurować z wcześniejszym wypadkiem z lampą. A pisk tej kobiety zdecydowanie przewyższył o kilka decybeli możliwości głosowe Louise. Zrobiło się straszne zamieszanie i szybko przeradzało się to w poważną awanturę.
   Poczułem palce Kate zaciskające się na moim przedramieniu. Spojrzałem na nią i przeraziłem się, widząc jak zbladła. Siedziała sparaliżowana strachem.
   - Kochanie... – ująłem jej dłoń, splatając ją razem z moją. – Wszystko w porządku? – pokiwała głową, ale nie było w tym przekonania. – To nic takiego... Dużo krzyku tak naprawdę o nic...
   - Babka wpadła na kelnera – Lottie najwyraźniej postanowiła mi pomóc. – I teraz się na niego wydziera, a to była przecież jej wina...
   - Oddychaj, skarbie... – powiedziałem cicho. – Możemy stąd wyjść, jeśli chcesz. Pójdziemy na taras i wrócimy jak już będzie po wszystkim...
   - Nie trzeba... – uśmiechnęła się do Daisy, która właśnie głaskała jej drugą dłoń. – Wszystko w porządku...
   - Może przyjedziecie jutro do domu? – mama postanowiła zmienić temat. Zauważyłem troskę w jej spojrzeniu. – Z tego co mówiłeś, to macie jutro wolne. Zamiast do Leeds przyjechalibyście do Doncaster? Myślę, że przyda wam się trochę odpocząć od tego zgiełku. Jestem pewna, że Paul nie będzie miał nic przeciwko...
   - No nie wiem... – zaśmiałem się, wciąż nie spuszczając wzroku z Kate. – Biorąc pod uwagę, że ostatnio cały czas chodzi wkurzony... Ale to świetny pomysł! Zapytam go...
   - Musicie przyjechać! – ucieszyła się Daisy, a i pozostałe dziewczynki wydawały się więcej niż zadowolone. – Pokazałybyśmy ci nasz pokój i mogłabyś się z nami pobawić...
   - A ja? – zapytałem oburzony. – To może wystarczy wam Kate, a ja nie muszę przyjeżdżać?
   - Musisz – powiedziała Phoebe, szczerząc się do mnie. – Ktoś musi ją przywieźć.
   - Ty mała czarownico! – roześmiałem się razem ze wszystkimi. – Zapamiętam to sobie... A jeszcze nie tak dawno bylem twoim ukochanym bratem...
   - Jesteś jej jedynym bratem, Lou – parsknęła Lottie.
   - I ty też Brutusie?
   - Dlaczego Brutusie? – Daisy spojrzała na Dana. – Co ma do tego twój pies?
   Spojrzałem na nią zdziwiony i zresztą nie tylko ja. Ale dopiero szczery śmiech Kate sprawił, że wszyscy poszli jej śladem. I znów zapanowała wesoła atmosfera. „Na jak długo tym razem?” odezwał się głos w mojej głowie, ale póki co nie chciałem o tym myśleć...